Psy w mojej rodzinie"Pamiętam, Julia, zwana Lulą, urodzona w 1866 roku, była panna do czterdziestego roku życia i gospodarowała w Zbylitowskiej Górze. W owym czasie poszła raz w zimie na spacer nad Dunajec, oczywiście z psami, bo była to pasja rodzinna. Wszystkie łachy koło Dunajca były wówczas pokryte lodem. Przechodząc przez taka zamarznięta łachę, lód się załamał i cioci Luli groziło zatonięcie. Jeden z psów, bernardyn imieniem Bari poleciał do dworu i tak długo szarpał ludzi i nagabywał, aż się zorientowali, ze coś się stało i sprowadził pomoc, która Lulę wyratowała z opresji. Moja babka, gdy o tym się dowiedziała, pocałowała uroczyście psa w łapę." - tak pisał w swoim pamiętniku mój dziadek. Miłość do zwierząt jest "genetycznym bagażem" niesionym przez pokolenia, przekazywanym z dziadków i pradziadków na dzieci i wnuki. Jest to cecha tak silnie dominująca, że nie ma obawy aby wygasła w następnych pokoleniach. Szczęśliwie pochodzę z rodziny, gdzie psy były od zawsze! Towarzyszyły moim przodkom wszędzie: wszechobecne, nieodzowne i konieczne do życia. Ile ich było? Wnosząc z 600-letniej tradycji rodzinnej, niesłychanie dużo. Znam tylko te, o których przeczytałam w memuarach przodków, z okresu ostatnich 150 lat. Pozostały również opowieści dziadków i rodziców, a także fotografie, których część możecie Państwo obejrzeć. Jak w Folwarku Zwierzęcym znalazły się Rodezjany? Aaa, to już zupełnie inna historia, opisana w dziale: "Moja Ameryka" Dwór w Zbylitowskiej Górze. Siedziba moich przodków. 600 lat we władaniu rodziny. W wyniku reformy rolnej z 1944 roku, zabrany przez komunistów. |
|